Kiedy Beatrice Bartlay pierwszy raz przyjechała do UK, planowała zostać tylko kilka miesięcy. Niespodziewany splot okoliczności sprawił, że postawiła wszystko na jedną kartę i otworzyła biznes, który już po pierwszym roku przyniósł £1.3 miliona obrotu i nagrodę London Chamber of Commerce and Industry.
Jak to zrobiła? Przeczytajcie!
Co przyciągnęło Cię do Wielkiej Brytanii po raz pierwszy?
Przyjechałam tu 17 lat temu, by szlifować swój angielski. Uczyłam się go wprawdzie w Polsce, ale to przecież warunki laboratoryjne. Chciałam uczyć się na naturalnym gruncie, więc przyjechałam i zaczęłam uczęszczać na Greenwich University. W międzyczasie w Polsce prowadziłam z sukcesem firmę zajmującą się Public Relations. Miałam dobrą pozycję na rynku, ale będąc już w Anglii, zupełnie niespodziewanie natrafiłam na dobrą okazję.
Zaczęło się od tego, że zaproszono mnie na networking. Wtedy nie byłam w ogóle przekonana do networkingów, ale poszłam ze zwykłej ciekawości. Za trzy dni miałam wracać do Polski. Poznałam tam wspaniałych ludzi i w trakcie jednej z wielu rozmów, pewien uczestnik powiedział mi, że ma problem ze znalezieniem pracowników do firmy zajmującej się projektowaniem wnętrz. Zapytał, czy może ja znam kogoś, kto potrafi projektować i montować meble. Powiedziałam, że nie wiem, ale dowiem się.
I udało Ci się zorganizować pracowników?
Całą ekipę. Następnego dnia postawiłam na nogi całą rodzinę i znajomych w Polsce. Zrobiłam to jako przysługę, nie wzięłam za to żadnych pieniędzy. Podziękowali, polecili się na przyszłość, a ja wróciłam do pakowania walizek do powrotu do Polski.
Gdy dojechałam na lotnisko, zadzwonił telefon. Odebrałam, a mężczyzna po drugiej stronie zapytał mnie, czy prowadzę agencję rekrutacyjną, bo to właśnie ten klient mnie polecił. Zawahałam się przez chwilę i odpowiedziałam: tak. Umówiliśmy się na kolejny telefon za dwie godziny, a ja nie oddałam bagażu do odprawy myśląc, że może to jakiś znak. Po kolejnej rozmowie umówiliśmy się na spotkanie za 4 dni.
I tak po prostu, nie poleciałaś?
Zgadza się. Przez kolejne cztery dni przyswoiłam cała dostępną wiedzę na temat rekrutacji, zorganizowałam prawnika i księgowego, którzy pomogli mi przygotować dokumenty. Tym sposobem pojechałam na spotkanie w 100% przygotowana i podpisałam kontrakt.
Czyli to wszystko było zrządzeniem losu?
Raczej wyzwaniem, któremu nie mogłam powiedzieć „nie”. Taka już moja natura. Po pierwszym kontrakcie przyszły wyższe stawki i kolejne polecenia. Po pierwszym roku moja firma 2B interface uzyskała obrót w wysokości £1.3 miliona i została nominowana do nagrody London Chamber of Commerce and Industry. Myślałam, że nie mamy szans, bo startowaliśmy ramię w ramię z firmami, które miały poparcie gigantów rynkowych… a jednak wygraliśmy! Cały mój zespół i ja skakaliśmy z radości.
Sukces na rzadko spotykaną skalę. Nic, tylko pogratulować.
Nie obyło się bez kryzysów, jak w każdej firmie. Pamiętam szczególnie jeden i to zaraz po rozdaniu nagród. Parę tygodni po tej gali dostałam informację, że mój największy klient zbankrutował. Ręce mi opadły, bo zostałam z niezapłaconymi fakturami na kilkadziesiąt tysięcy i bez nadziei na ich pokrycie.
Mój księgowy powiedział, że nie ma szans, by firma przetrwała. Prawnicy radzili, bym się poddała i ją zamknęła. Po moim trupie – pomyślałam.
Fabryka klienta została przejęta przez administratorów i dostaliśmy informację, że nie można tam wejść. Ja jednak uparłam się i pojechałam tam, a że znałam ją jak własną kieszeń, bo przecież byli tam moi pracownicy, weszłam przez rampę i tylnymi drzwiami.
Musieli być w szoku.
Oczywiście, że byli. Przywitałam się, przedstawiłam i poprosiłam o rozmowę mówiąc, że mam tu pracowników, którzy nie mówią po angielsku i nie wiedzą, co się dzieje. Zaczęliśmy rozmawiać o tym, jak wygląda sytuacja fabryki i w pewnym momencie powiedziałam, że mogę pomóc. Przeprosiłam na chwilę i szybko wykonałam parę obliczeń na kalkulatorze, po czym złożyłam im propozycję nie do odrzucenia.
Moich ludzi nie było wtedy w pracy, a fabryka byłaby warta więcej przy sprzedaży, gdyby działała na wysokich obrotachi realizowała zaległe zamówienia Według moich obliczeń administratorzy musieliby dopłacać po 30% do moich zwykłych faktur, żebym mogła wyrównać rachunki i przysłać ludzi z powrotem do pracy, a wilk był syty i owca cała. Zgodzili się. Następnego dnia do pracy wrócili wszyscy – robotnicy, managerowie, projektanci.
Działałaś błyskawicznie, mimo silnych emocji.
Jeszcze wychodząc z firmy, sprawdzałam obliczenia kilka razy. Kolejne tygodnie składały się z napięcia i oszczędności. Zadzwoniłam do banku i poprosiłam o ten overdraft, który wciskali mi od niepamiętnych czasów, by zapłacić podatek PAYE, który był priorytetem. Po 3.5 miesiąca oszczędności, maksymalnego napięcia i braku snu, w końcu wyszliśmy na prostą. W tym dniu wracając do domu, napisałam mężowi, żeby zarezerwował nam gdzieś wakacje. Kolejne 3 dni przespałam. Non-stop.
Trudno Ci się dziwić. Firma była w niezłych opałach. A jednak przetrwałaś.
Byłam zdeterminowana, żeby nie składać broni i dopięłam swego. Firma rozwijała się i rozrastała, zatrudnialiśmy kolejnych pracowników, dostawaliśmy kolejne nagrody. Dziś jest świetnie zarządzana przez odpowiedzialny zespół, któremu mogę powierzyć większość zadań. W miarę upływu czasu, gdy firma 2B Interface rozrastała się, zaczęły się interesować media.
Udzielałam więc wywiadów oraz zasiadałam w jury różnych konkursów, ale dostawałam też zaproszenia do prowadzenia szkoleń i warsztatów. To było w 2008 roku i od tamtej pory poświęciłam się w dużej mierze rozwojowi moich zainteresowań związanych z biznesem na sferę szkoleniową.
Zaczęłam uczyć się od najlepszych: Blaira Singera, Tony’ego Robbinsa czy Justina Teoh, zdobyłam tytuł Certified Master Facilitator, prowadziłam warsztaty w Stanach i krajach azjatyckich. Byłam zapraszana na kolejne networkingi, zaczęłam też pisać dla The Independent i Recruitment International. Wiele kobiet pytało mnie o receptę na sukces, o godzenie biznesu z rodziną. Napisałam więc pierwszy ebook: „Liberty — Women Mean Business”, która odpowiadała na wiele z ich pytań. Możecie ją kupić (po polsku) tutaj.
Na pewno niejedna osoba pytała Cię o mentoring.
Owszem, zdarzało się to dosyć często. Jednak zdecydowanie moją pasją jest prowadzenie szkoleń dla grup – tłum, scena, zupełnie inna energia. Na którymś z moich szkoleń zauważyłam, że wśród 350 gości było około 80 osób polskiego pochodzenia. Zobaczyłam więc, że jest zapotrzebowanie na szkolenia wśród Polonii i zaczęłam iść w tę stronę. W kwietniu pierwszy raz wystąpiłam przed polską publicznością w Londynie, potem przyjęłam kolejne zaproszenia do Polski.
Co w tej chwili oferujesz Polonii?
Swoją wiedzę przekazuję w formie szkoleń, głównie na temat sprzedaży, w której się specjalizuję, oraz budowania zespołu. W tej chwili dla Polonii organizuję kilka warsztatów. The Alchemy on Financial Freedom jest w zasadzie kontynuacją pierwszego, ponieważ uczy utrzymania stabilności i niezależności finansowej. Najbliższe takie szkolenie odbędzie się w Bedford 11 listopada. Bilet możesz kupić klikając banner poniżej.
Już 25 listopada, również w Bedford, organizuję szkolenie The Gold Winning Team – to już szkolenie typowo dla firm, ponieważ jest o budowaniu zespołów sprzedażowych, operacyjnych i zarządzających. Co ważne – uczestnicy podczas szkolenia ustalają 12 złotych zasad swojego zespołu i już w trakcie warsztatów zaczynają sprzedawać. Wracają więc do swoich firm z nowymi umiejętnościami, nie tylko wiedzą. Żeby wziąć udział w tym szkoleniu, kliknij banner poniżej.
Co jest najważniejsze, gdy żyje się na tak wysokich obrotach?
Przede wszystkim balans między pracą a życiem prywatnym. Przyznaję, że jestem trochę pracoholiczką, więc musiałam sobie znaleźć coś, by się od tego oderwać. Gram więc w tenisa ligowego i jeżdżę na nartach.
Mój mąż jest świetnym narciarzem. Typowy człowiek z gór, taki typ do skoków z helikoptera i na wyprawy na koło podbiegunowe. Sport ma bardzo dużo wspólnego z biznesem – tu też pokonujesz swoje słabości, a czasem musisz dostosować się do zespołu. W debla gram z księgową, która świetnie gra z końca kortu. Ja z kolei mam ostry serwis i gram przy siatce.
Twoja branża to rekrutacja do branży projektowania wnętrz, więc typowo męską. Czy to przysporzyło Ci kiedykolwiek problemów?
Moje środowisko to środowisko mężczyzn — to prawda. Jednak wiedziałam o tym, już wchodząc do tej branży, więc wszystkiego się uczyłam na bieżąco. Później nieraz zdarzało się, że szłam na spotkanie i moi kontrahenci myśleli, że nie mam pojęcia np., co to jest spawanie TIG-iem. A ja to wszystko wiedziałam, bo zawsze blisko współpracowałam z każdym klientem i znałam szczegóły każdej procedury w jego firmie. Po prostu od początku byłam nastawiona na naukę.
Co mogłabyś powiedzieć kobietom, które marzą o własnym biznesie? Co powinny wiedzieć lub o czym pamiętać?
Między innymi o tym jest moje szkolenie Liberty – Women Mean Business. Na swoim przykładzie mówię, przez jakie ścieżki musiałam przejść, by znaleźć się tu, gdzie jestem. Moim celem jest inspirowanie i szkolenie nowej fali przedsiębiorczych kobiet. Poruszam również temat tego, jak postrzegane są kobiety w korporacjach, a to cała odrębna dziedzina. Szklany sufit nie jest niestety mitem, ale możemy się przez niego przebić. Musimy tylko wiedzieć, jak.
Nie zrobisz tego na pewno, trzepocząc rzęsami. Będąc kobietą, biznes robi się w minimalnym makijażu i garniturze bez dekoltu. Profesjonalnym wizerunkiem i znajomością branży można wygrać każde spotkanie.
Poza warsztatem i umiejętnościami, musisz mieć też w życiu niesamowitą pasję, determinację i pokorę, radość życia i chęć uczenia się i świadomość, że w pojedynkę być może zajdziesz szybciej, ale w grupie zajdziesz dalej. Do tego potrzebujesz zespołu i wsparcia. Dobierz sobie partnerów do marszu!
Z Beatrice Bartlay rozmawiała
Izabela Jutrzenka Trzebiatowska
Jeśli jesteś kobietą prowadzącą własną działalność w UK i chcesz opowiedzieć swoją historię – napisz do nas! Twoja historia ukaże się w naszym cyklu #BiznesNaSzpilkach.
Odezwij się też, jeśli potrzebujesz pomocy, by założyć firmę sprzątającą w Anglii!